poniedziałek, 25 marca 2013

Czarna wokalistka.

              Czarna wokalistka.
                 akryl na kartonie, 43x54 cm.




  Zasoby tego świata przesypywane są z miejsca na miejsce. Dla jednych oznacza to odziewanie się w przepych, dla innych, nadzieję na przetrwanie.
  Jakoś Bogu wystarczył namiot przenoszony z miejsca na miejsce, byle z szacunkiem. Były w nim dwie tablice z dziesięciorgiem przykazań: "...nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż...".
  Żydzi, wędrując do ziemi, którą w ramach własnego MEGAPLANU obiecał im Bóg, mieli tylko przejść przez kraje napotykane po drodze. Przecież nie przefruną.
  Ale ich, nie chcący o niczym słyszeć królowie, chwytali za broń i rzecz jasna przegrywali. Przelało się morze krwi (niewinnej?) i wędrówka dobiegła końca.




Łupów przedniej jakości i niewolników zebrało się dość, aby przenośny namiot zamienić teraz na wspaniałą świątynię.




  Tylko, że Bóg nie dopuścił, aby zbudował ją zwycięski wódz - Dawid: przelał za dużo krwi. To zadanie otrzymał jego syn, Salomon - syn pokoju.
  Czyżby Bóg ukarał Dawida za posłuszeństwo?
  A może jednak należało prosić Boga o skrzydła (wszak morze się już rozstępowało)...











***

  Na jednym z ostatnich wernisaży, pod obrazem przedstawiającym czerń, wyłoniła się kwestia wojny. Napaść na kogoś, wiadomo, jest to zło. Ale czy zabicie w obronie można nazwać dobrem? Czy pół wojny jest dobre, bo odpiera napaść, czy też cała wojna jest zła, bo stosuje przemoc?
  A może żołnierze, którzy pokonali napastnika, zostali tylko użyci, wykorzystani, wessani w wir wzniecony przez większą siłę? Może pokonali zło, ale czy powinni się uważać za bohaterów? 
  "Zło konieczne"?


  A może, dopuszczając się posłuszeństwa nakazowi "zabijaj", zostali raczej naznaczeni, napiętnowani do końca swoich dni? Każdy na swój sposób trawi potem tę traumę, a wielu w ogóle już nie wróci do rzeczywistości sprzed wojny.
  Wojna nikomu nie przynosi chwały. Żadnym zwycięzcom. Ani zdobywcom, których potomstwo, cieszące się przestrzenią życiową, wstydzi się wracać do przeszłości, ani obrońcom, bowiem była to niebezpieczna, gorzka, urągająca człowieczeństwu służba. A uratowani, cóż, zwykle zostawiają w tyle swoich roztrzaskanych wybawców i wracają do normalności. Widok skamieniałości pomnika ku czci, budzi jedynie koszmar z uśpienia.


                                                                                 ***
   Tymczasem dobro wzrasta zupełnie gdzie indziej. Chronione i pielęgnowane, dąży do powszechności w oazach życia w pokoju. Jako stan naturalny dobro, nie wojna, warte jest najwyższego zainteresowania.


  Jednak wzrost dobra to proces wewnętrzny: zdobywanie nowych umiejętności, poszerzanie granic własnych możliwości intelektualnych, emocjonalnych, duchowych. Wymaga tyle samo heroizmu, co walka fizyczna, tyle, że jest to wojna wewnętrzna, toczona z samym sobą, z własnymi ograniczeniami, słabościami i brakami.
 


 Być może, aby zamieszkać na wyspie dobra, trzeba być gotowym na śmierć  "outseiderem"... 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz